czwartek, 6 maja 2010

Świadectwo majowego cudu

To nieprawda jeśliby ktoś gdziekolwiek Wam wmawiał, że ludzie będący blisko Boga nie borykają się na co dzień z realnym życiem i jego trudami, że nie dotykają ich jego dramaty, że Bóg pozwala taplać się w samym miodku życia, chroniąc przed cierpieniem.
To wszystko-i łzy i śmiech, od początku do końca jest naszym udziałem tak jak udziałem Jezusa było cierpienie, haniebna śmierć ale też tak nierozerwalnie związany z nimi radosny tryumf Zmartwychwstania.
Bóg z bolesnych rzeczy, które trudno zrozumieć i po ludzku zaakceptować jeśli trzyma się Go usilnie za rękęstarając się ufać, potrafi wyciągać dobro, masę dobra dla nas i dla naszego otoczenia.

Jak mówi Biblia:
"A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują [...]
Odkrywam co jakiś czas, że Bóg ostatecznie dopuszcza w moim życiu coś trudnego, czasem niezmiernie bolesnego właśnie po to żeby pomóc mi coś zrozumieć,do czegoś dojrzeć, niekiedy wstrząsnąć, zdopingować mnie bym podjęła wreszcie jakieś konkretniejsze działanie wiary wynikające z niemożności znoszenia dalej takiej sytuacji, a w efekcie pozwala mi dzięki temu duchowo wzrastać.
Czasem jestem naprawdę zdziwiona jak wcześniejsze cierpienie, niezrozumiałe i krzywdzące obraca się w wielkie błogosławieństwo dla mnie- na wielu poziomach mojego życia.


Przez ostatnie kilka lat nosiłam właśnie taki ból w sercu i mimo iż starałam się Mu ufać,od tylu lat idę już przecież za Nim w tak zmiennej codzienności, to powątpiewanie a często i bunt niecierpliwości z niewysłuchania odzywał się praktycznie każdego dnia i co dzień też musiałam zmagać się na nowo i nowo z niezrozumieniem o co Bogu chodzi, dlaczego mi to robi. W chwilach prawdziwego kryzysu odchodząc niemal od zmysłów pytałam zaczepnie- gdzie jest Twoja tak opiewana dobroć? Ha?Gdzie jest? Tak było i ostatnio. Aż do czasu gdy wszystko pojęłam.

Naszym krzyżem małżeńskim, moim wielkim krzyżem i cierpieniem osobistym, oczywiście jednym z wielu, które się statystycznie ma w życiu (sporo nadal targam czekając na godzinę wysłuchania, która wierzę, że nadejdzie,) był brak potomstwa, mimo usilnych naszych starań.
A, że będąc wrażliwą na akty aborcji dokonujące się w świecie,całe lata dzień w dzień modliłam się o życie dzieci zagrożonych w łonach matek a poza tym byliśmy z mężem naprawdę w porządku wobec Pana w przedmałżeńskiej i małżeńskiej sferze seksualnej dlatego to szczególnie godziło we mnie, dotykało mnie do żywego, czułam, że to głęboko niesprawiedliwe, że właśnie nas to spotkało.

Podzielę się z Wami dokładnie tym moim skróconym świadectwem, jakie przygotowałam sobie na potrzeby wystąpienia przed liczniejszą grupą ludzi z mojego kościoła by zaświadczyć, że jakkolwiek byśmy sądzili oceniając sytuację ułomnie po ludzku to Jezus naprawdę ma uszy, które słuchają naszych wołań.
Moja opowieść gdybyśmy usiedli razem twarzą w twarz byłaby znacznie barwniejsza i duuuużo bardziej zaskakująca ale sądzę, że zrobiłoby się z tego kilka dobrych stron opowieści o tym co się działo w maju zeszłego roku w moim życiu więc muszę to potężnie skrócić.

"Mam na imię Katarzyna, mam 34 lata. Dokładnie rok temu 4 maja w mojej parafii miała miejsce msza św z modlitwą o uzdrowienie. Byliśmy wtedy na niej oboje z mężem prosić Pana o dziecko dla nas.
Staraliśmy się o nie 4, 5 roku. Ponieważ długo były problemy z zajściem w ciążę zaczęliśmy się niepokoić, odwiedzaliśmy kolejnych polecanych lekarzy, robiliśmy badania, z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej zaawansowane, drogie, gdy częściowo znane już były problemy próbowaliśmy rozmaitych terapii, wydaliśmy jak dziś przeliczam naprawdę mnóstwo pieniędzy na to wszystko. Nie wspomnę ile te wszystkie badania, wizyty kosztowały nas oboje, szczególnie mnie kobietę- emocji, skrępowania, zawodzonych wciąż nadziei. Wyczekiwane dziecko wciąż się nie pojawiało, choć robiliśmy po ludzku co w naszej mocy a także modliliśmy się o nie jako wierzący. Po 2 latach starań prawdopodobnie na skutek terapii w ciągu jednego roku doświadczyłam trzech epizodów ciążowych...... za każdym razem bardzo szybko kończących się poronieniami. Nigdy nie dane mi było zobaczyć na usg bijącego serduszka, ani nawet zarodka- na starcie zawsze było już po wszystkim. Padła nawet przypuszczalna diagnoza, że mój organizm odrzuca ciążę na zasadzie immunologicznej autoagresji.

To były bardzo trudne chwile, borykanie się z uczuciem ogromnego smutku, pustki i bezsensu, żalu do Boga, oskarżeń, że bawi się nami, że daje i odbiera, a także zazdrości, że innym się udaje a nam wciąż nie.
Kolejne 2,5 roku nie zmieniało nic w naszej sytuacji. W chwilach bezsilności czułam, że naszym losem jest już raczej bezdzietność. Mój coraz gorszy stan emocjonalny potęgował każdy kolejny zawiedziony miesiąc, wstyd się przyznać ale też każda napotkana ciężarna, każda kolejna obwieszczana nam ciąża wśród naszych znajomych i przyjaciół, tym bardziej , że w naszym zaprzyjaźnionym otoczeniu nie było już prawie małżeństw bez potomstwa. Odsuwałam się od najbliższych przyjaciół, unikałam spotkań wiedząc, że będą pełne ich dzieci, chroniąc w ten sposób siebie przed kolejnymi zranieniami, przed tą wielką niespełnialną tęsknotą, która stawała się wprost nieznośna.

Rozchorowałam się pod koniec kwietnia zeszłego roku gdy o swej ciąży poinformowali nas nieśmiało nasi najbliżsi przyjaciele- ostatni już z czekających na potomstwo. Żołądek bolał mnie ze stresu bezustannie prawie 2 tygodnie, lekarz widząc w czym problem doradzał mi przyjmowanie antydepresantów ponieważ niemal nie przestawałam już płakać dniami i nocami z rozpaczy i bezsilności.

Na tę mszę św w o uzdrowienie, która miała miejsce w maju poszłam z prawdziwie dziką determinacją wybłagania, wyżebrania, u Boga dziecka. To miał być mój miesiąc zapamiętałego szturmowania nieba, tak sobie postanowiłam, że jeśli się nie uda Go uprosić, poddam się i zaczniemy poważnie rozważać adopcję.

Pamiętam, że przed mszą świętą zbierano od nas karteczki z wypisanymi naszymi intencjami o co chcemy prosić Pana. Ja stanęłam wtedy na rzęsach wiary i pamiętam. że wcale nie prosiłam lecz napisałam tak: Jezu uwielbiam Cię i dziękuję za to, że w tym miesiącu obdarzysz nas upragnionym potomstwem.

Pamiętam do dziś dwa piękne momenty z tej mszy św: bardzo osobiste spojrzenie Jezusa z monstrancji podczas indywidualnego błogosławieństwa oraz żarliwą modlitwę wstawienniczą osoby proszącej w mojej sprawie. Przez cały maj kontynuowałam wraz z mężem, i tymi których prosiłam o wsparcie niezwykle żarliwie modlitwę o uproszenie nam dziecka. Codzień wyobrażałam sobie w modlitwie, że Pan formuje dla nas dziecko i powierza je nam.

Moja przyjaciółka w tajemnicy przede mną zamówiła msze święte codzienne w okresie maja w intencji wyproszenia nam łaski potomstwa. Modliły się też z nami żarliwie liczne zgromadzenia zakonne i wspólnoty, kapłani do których pisałam mailowo z prośbą o wsparcie.

Powiedziałam sobie, że zamęczę tego Jezusa aż mnie wysłucha. Mogę powiedzieć śmiało, że modliłam się o to w tamtym miesiącu tak jakby od tego zależało absolutnie całe moje życie: całym sercem, duszą i ciałem.

31- ostatniego dnia maja dowiedziałam się, nie mogąc w to prawie uwierzyć, że jestem w ciąży!

To była inna ciąża niż te poprzednie. Była bardzo silna. Bóg pokazywał mi bezustannie przez 9 miesięcy, że mimo słabości mojego organizmu, który wykluczał praktycznie możliwość donoszenia ciąży, On swoją mocą doprowadzi ją do szczęśliwego zakończenia. Prognozowano mi bowiem, że mogę przedwcześnie urodzić już od 19 tyg, w 21 tyg zaś przeżyłam 10 godz krwotok, złą sytuację i zagrożenie przedwczesnym porodem w każdej chwili zakomunikowano mi ponownie w 29 tyg a ja ku zaskoczeniu wszystkich i dzięki Panu, urodziłam synka w 40 tyg. kilka dni po terminie.

Dziś cieszymy się bezgranicznie z mężem naszym 3 miesięcznym pięknym, zdrowym synkiem Gabrysiem i nazywamy bez wahania swoje przeżycie- cudem dziękując za nie Jezusowi.

Chwała Panu!

5 komentarzy:

  1. Kochana pięknie to napisałaś!
    Cieszę się z Wami!:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Chwała Panu:)Najbardziej uderza mnie z Twojego świadectwa to, że Bóg może doprowadzić wszystko od początku (którego czasem nie znamy) do końca (którego też czasem nie znamy). Z tą samą mocą może On przeprowadzić każdego człowieka przez całe życie. Drugą sprawą - rozbrajającą mnie całkowicie - jest sposób sformułowania Waszego pragnienia. Dziękuję, że zechciałaś się tym cudem podzielić. Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Kamilo, jestem w podobnej sytuacji. Cierpię na zaawansowaną endometriozę. W ciągu ostatnich 3 lat przeszłam 4 operacje. Raz tylko udało mi się zajść w ciążę, ale okazała się być ciążą biochemiczną. Jestem u kresu wytrzymałości, moja najbliższa przyjaciółka która borykała się od wielu lat z bezpłodnością urodzi dziecko w moje urodziny. Ja bardzo się cieszę się z jej szczęścia. ale bywają chwile kiedy jej unikam bo niepotrafię ukryć bólu i pustki....Modlimy się o dziecko codziennie z mężem...Takie świadectwa jak Twoje dają motywację do kontynuowania naszych modlitw.Dziękuję Ci za to.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za to świadectwo. Dokładnie wiem co musiało dziać się w Twoim sercu, w Twoich myślach.. Ja dopiero niedawno po usilnych próbach porzucenia złudnej kontroli mojego życia i po wielkich próbach wiary, dopiero kiedy nauczyłam się ufać - zostałam uzdrowiona. Po modlitwie wstawienniczej zniknęła endometrioza i hiperprolaktynemia. Przez caly miesiac modlilam, krzyczalam, blagalam Boga przez Jezusa Chrystusa o to zebym byla dobra matką i zoną. I badania potwierdzily ze w moim organizmie nic zlego sie nie dzieje. Bardzo proszę Cię jednak o wsparcie w modlitwie. W środę idę zrobić beta hcg, poniewaz widze u siebie objawy ciazy i opozniony okres przede wszystkim. Ciezko zdobyc mi sie na napisanie tego, nie chce wariowac... Z jednej strony czuje jakby byl we mnie dzidzius. Z drugiej - wciaz pojawia sie ten strach... Ale w takich momentach przypominam sobie genialną moc Ducha Św, kiedy otworzylam Pismo Święte na zwiastowaniu a konkretnie na tym jak Pan uleczył uchodzącą za bezpłodną Elżbietę. I od tej pory ciągle powtarzam sobie ostatni werset: Dla Boga bowiem nei ma nic niemozliwego. Pozdrawiam Cie serdecznie i gratuluję cudownego syna:-)

    OdpowiedzUsuń